NAJLEPSZA STOLICA SKANDYNAWII CZ.1/2
To był jeden z najbardziej spontanicznych wyjazdów, może nie życia, ale na pewno ostatnich lat. Zaskoczyłam chyba nawet samą siebie.
Otóż będąc w Oslo na stypendium naukowym marzyłam sobie, że oczywiście pozwiedzam Norwegię choć trochę. Nie jest to mój pierwszy raz w tym kraju (żeby było jasne – dwunasty), więc wiem z jakimi cenami można się liczyć. Co innego jednak przyjechać na trochę, co innego mieszkać tu, żyć i utrzymywać się. I mówię otwarcie, to jest walka o byt 🙂 Ale nie byłabym sobą, gdybym nie „kombinowała”. I tak z marzeń o fiordach, Stavanger czy Ålesundzie wykombinowałam Sztokholm 🙂
Chodził mi on po głowie, choć kroki te były ciche i ledwo słyszalne. Sztokholm jako kolejna z europejskich stolic był na mojej liście must see; zakładałam też, że będąc w Skandynawii może uda mi się tam dostać, choć w rzeczywistości częściej poszukiwałam połączeń na zachód od Oslo, niż na wschód.
W pewnym momencie zadziałała też racjonalność. Z polskim stypendium i tak dołożyłam już sporo do tej zabawy (czytaj: badań terenowych w ramach doktoratu), stwierdzam więc, że zamiast wojaży, może skupię się po prostu na odkrywaniu Oslo. Taaa… w Barcelonie mówiłam to samo i skończyłam w Maroku. W takich chwilach kryzysu, kalkulując budżet, często zakładam, że przecież można jeść przez tydzień marchewkę 🙂 Dziwne – nie lubię przecież marchewki poza sokiem z niej wyciśniętym.
Walka o byt
Poza tym, pobyt w Oslo był ciągiem nieustanych zaskoczeń i walką z małymi przeciwnościami losu, dzięki którym jednak nieźle się uodporniłam 🙂 Gdy wydawało się, że wszystko już się unormowało, w pewną środę padła całkowicie bateria w moim laptopie. Komunikatem na migoczącym ekranie raczyła mnie poinformować, iż zakończyła swój i tak długi żywot. Najgorsze jest to, że dzień wcześniej miałam taką myśl tragiczną, iż brakuje mi tylko tego, by zepsuł mi się tu komputer… Samosprawdzająca się przepowiednia? Ja tylko przez 5 sekund o tym pomyślałam. Cóż, bateria małe zło, można wyjąć, podpiąć komputer do gniazdka i działać dalej. Ale kabel też przestał całkowicie ładować. Obawiałam się, że mogło to być też uszkodzenie mechaniczne, gdyż mój laptop dwa dni wcześniej upadł (może nie z wysoka, ale jednak), gdy torba z nim zsunęła się z ramienia podczas mojego pościgu za autobusem.
Jednym słowem zostałam bez narzędzia do pracy. Kupno nowego kabla (jeśli był to problem z kablem) stanowiło 1/5 czynszu za pokój. Czynszu w Oslo, a kwoty nie wypowiadam głośno, bo to aż boli. Stwierdziłam, że albo pakuję się do Polski – w sumie to nie wiem po co, ale dojazd byłby tańszy niż kabel, albo kupię ten cholerny kabel i zapłaczę nad nim i nad sobą, albo mam to wszystko gdzieś i jadę przed siebie, by odzyskać święty spokój.
Stare metody
Rekreacyjnie, by nie wyjść z wprawy, sprawdziłam kilka dni wcześniej różne połączenia – między innymi właśnie do Sztokholmu. Znalazłam dojazd Flixbusem z Oslo, ale cena nie była jakaś fantastyczna. Gdyby się uprzeć nie było tak źle, ale mnie chodziło o to, by było tanio, a nie jakoś.
Kolejna opcja: Bla Bla Car. Myślałam, że ten serwis umarł śmiercią naturalną, a swego czasu, m. in. we wspomnianej Barcelonie bardzo ochoczo z niego korzystałam. Chcąc wiedzieć czy ktokolwiek oferuje jakiekolwiek przejazdy, jeszcze będąc w Polsce sprawdzałam połączenia po Norwegii. Znaleziony jeden przejazd na miesiąc utwierdził mnie w przekonaniu, że nie powinnam mieć większych nadziei. Ale…
Bla Bla Car
Otóż Sergej, który podróżował ze swoją dziewczyną Alioną z Petersburga do Bergen, zaoferował przejazd w drodze powrotnej, na trasie Oslo-Sztokholm. Wyjazd rano w piątek, dojazd po południu do stolicy Szwecji. Koszt 60 zł, czyli dla porównania trochę więcej niż cena 24-godzinnego biletu w Oslo. Nie mogło być lepiej. Napisałam, że jestem wstępnie zainteresowana (choć jeszcze nie na 100% pewna), poprosiłam o potwierdzenie, czy to na pewno aktualne oraz o informację w przypadku zmiany planów. Nikt poza mną nie był zainteresowany tym przejazdem, więc tak jak oni mnie, tak i ja im spadłam z nieba – wiadomo przecież, że każdy grosz się liczy – szczególnie po pobycie w Norwegii.
Pozostała więc jeszcze droga powrotna. Nie mogłam już polegać na Bla Bla Car – ten jeden zesłany przez los przejazd to i tak było coś. Należało więc kombinować i kalkulować dalej z Flixbusem. Chciałam wracać nocnym kursem z niedzieli na poniedziałek, by zaoszczędzić na noclegu, a i właśnie te kursy były najtańsze. Ostatnia sprawdzona przeze mnie, powiedzmy że przystępna cena wynosiła 99 zł za dojazd ze Sztokholmu do Oslo. Niestety, gdy zaczęłam się poważnie zastanawiać, ceny wzrosły i najtańszy bilet kosztował już 120 zł. Kliknąwszy jednak na poniedziałek, moim niebieskim oczętom ukazała się cyfra 50 zł (której nie wiedziałam wcześniej) – autobus o 9 rano, dojazd do Oslo 16.30. Idealnie. W autobusie odeśpię, poczytam zaległe teksty lub poodpowiadam na maile. Finalnie oglądałam Grę o Tron. Należało decydować się szybko. Wzrost tej tej kwoty oznaczałaby koniec moich – ledwo co zasianych – marzeń o Sztokholmie. Zdążyłam jeszcze przekalkulować, iż w najbliższej przyszłości taniej bym się do tej stolicy nie dostała. Wizz Air oferuje loty do, nazwijmy to Sztokholmu, nawet za 40 zł w jedną stronę, ale jest to lot na lotnisko Sztokholm Skavsta, czyli dla porównania coś jak Oslo Torp, czy Barcelona Girona – z miastem docelowym ma niewiele wspólnego, a dojazd do centrum przekracza koszt biletu lotniczego. Świadomość iż Bla Bla Car w połączeniu z tym biletem, który miałam przed oczami będą najtańszą metodą dostania się do Sztokholmu, zmotywowała mnie po stokroć. Kupiłam więc natychmiast!
Teraz nocleg
I dopiero wtedy zaczęłam się zastanawiać co dalej. Była wciąż środa, choć późny jej wieczór. Do piątku rano miałam czas by znaleźć jakieś lokum, bo choć wyjazd zapowiadał się spontaniczny – całkowicie w ciemno jechać przecież nie mogłam. Szczerze? Naprawdę się tym nie przejmowałam. Czyżbym uczyła się w Norwegii zmieniać powili swoje podejście do życia? Jakoś tak luzować bardziej trochę? Zobaczę i ocenię później.
Dodam też, że być może moje podejście udzieliło się komputerowi. Black screen, który uprzednio był również blue screenem (bo Windows też przy okazji zaczął szaleć) nagle załapał, że jeszcze nie czas umierać (not today). Włączył się przy kolejnej pozbawionej mojej wiary próbie, niedziałający kabel nagle zaczął ładować i co jest najśmieszniejsze, bateria wciąż działa choć przecież już się ze mną pożegnała.
Iskra szaleństwa
Myślałam już, że się starzeję, że coraz bardziej sobie cenię zorganizowanie, bezpieczeństwo, może i nawet komfort podróży, a tymczasem… Odświeżyłam kolejny zapomniany (przeze mnie) serwis czyli Couch Surfing, który w przeciwieństwie do Bla Bla Car ma się świetnie. Skorzystałam z niego raz w Oslo, podczas mojej drugiej przeprowadzki (dzięki Kamil!), postanowiłam skorzystać też w Sztokholmie. Zapomniałam niestety, że jako użytkownik-amator mam tylko 10 requestów do dyspozycji, więc kilka z nich niestety sprzeniewierzyłam, źle nimi dysponując.
Idea Couch Surfingu
Jeśli ktoś nie wie na czym polega Couch Surfing to w największym skrócie wyjaśniam: pozytywnie zakręcone osoby (bo żeby to praktykować trzeba być pozytywnie zakręconym) udostępniają innym szalonym osobom (zazwyczaj podróżnikom) przestrzeń swojego domu (sofę, materac, łóżko, pokój, kawałek podłogi), by ci mogli przenocować. Bezinteresownie. Bezpłatnie. Oczywiście zdarzają się nadużycia, zarówno ze strony goszczących jak i goszczonych.
Na przykład panowie oferują paniom nie materac, a swoje łoże, a w zamian za gościnę nie oczekują tylko uśmiechu i podziękowania. Słyszałam wiele nieprzyjemnych historii, powiem więc krótko, trzeba zachować zdrowy rozsądek, zaufać trochę intuicji i szczęściu. Pewnie, że dziewczynie może łatwiej przenocować u dziewczyny, ale jeśli hostem jest mężczyzna nie oznacza to od razu, że ma złe intencje, a spanie u innej kobiety też nie musi być usłane różami.
Niestety, są też podróżnicy, którzy traktują swoich gospodarzy jak obsługę hotelową, oczekując dyspozycyjności, dostępności, w najgorszym wypadku nawet sprzątania po nich, nie mając przy tym szacunku do miejsca i rzeczy gospodarza.
Couch Surfing polega na szanowaniu siebie nawzajem. Ktoś oferuje coś za darmo – bądź wdzięczny. Zaproponuj coś od siebie, przy czym nie musi to być rzecz materialna. Wystarczy rozmowa, wspólne wyjście, gotowanie, pomycie nauczyć. O tym, że należy po sobie posprzątać nie trzeba chyba mówić, choć dla niektórych nie jest to niestety oczywiste.
Ludzie chcą się poznać, pobyć, wymienić doświadczeniami – taka jest idea.
Choć genialna, dla mnie chyba wciąż nie do uwierzenia. Szkoda, że wiele osób wciąż jej nie rozumie. Ja rozumiem! Doceniam, jestem wdzięczna i chyba wciąż jednak zaskoczona ludzką dobrocią.
Korzystałam z Couch Surfingu dawno temu w Rumunii, Serbii, Turcji i Andorze, teraz postanowiłam odkryć go na nowo. Przekonać się, że na świecie są te dobre i bezinteresowne osoby, które otwierają swoje domy i serca dla innych. Poznając takich ludzi świat staje się choć na chwile lepszym miejscem…
Szukam dalej
Ale wracając do moich poszukiwań. Po wykorzystaniu prywatnych requestów, napisałam publiczny, czyli widoczny dla każdego, na który każdy może odpowiedzieć. Mówiłam już, że w tym serwisie chodzi o zaufanie, ale też o zdrowy rozsadek. Jeśli osoba nie ma żadnych opinii, niedawno dołączyła do serwisu i wewnętrzny głos mówi „nie”, można przecież odmówić. Z samego zaproszenia też można wiele wyczytać między wierszami. Jeśli coś nie gra, wtedy powinna zapalić się już lampka ostrzegawcza. I koniecznie, koniecznie należy czytać opisy hostów, gdyż niektórzy otwarcie informują czego oczekują, kogo oczekują lub jaki styl życia prowadzą (np. lubią chodzić nago po domu 🙂 )
Ela, pizza i króliki 🙂
Na moje zapytanie odpowiadali głównie panowie: Ahmed, Mostafa, Ibram, Muhamed… Każdy bez historii, referencji, znajomych. Odpowiedziała też Ela. Świetna dziewczyna, która jest chyba liderką wśród hostów w Sztokholmie. Znalazłam ją wcześniej sama i chciałam od razu do niej napisać, ale zgodnie z zasadą „czytaj opis”, dowiedziałam się, że nie przyjmuje gości na ostatnią chwilę, a ja miałam tam być za dwa dni. Na szczęście to ona się odezwała i z własnej woli zaproponowała nocleg z niedzieli na poniedziałek. Okazała się wspaniałą osobą, u której spędziłam tylko jedną, ostatnią noc, ale jestem za ten czas bardzo wdzięczna. Rozmawiałam z Elą jak ze starą znajomą. Opowiedziała mi historię życia i tego jak znalazła się w Sztokholmie, a myślałam, że to ja mam szalone przygody. Nakarmiła mnie pizzą (po dwóch dniach jedzenia bułek z Lidla to był nie lada rarytas) napoiła kawą i kavą kavą (zgadnijcie co to), i ugościła z całym pozytywnym przekazem jakie słowo to może nieść (dziękuję Ela!). Poznałam jej współlokatora Jamesa i rodzinę królików. Jeden z nich dobrał się do mojej mapy Sztokholmu wystającej z kieszeni spodni, więc to chyba oczywiste, że mnie zaakceptował.
Jednak jak wspomniałam była to tylko jedna noc. Dwie pierwsze miałam spędzić u innego hosta, który niestety w czwartek anulował swoją ofertę. Zostałam więc na lodzie. Czy się tym przejęłam? Nie – wcale nie 🙂 Niestety na moje prywatne requesty wciąż nie otrzymałam odpowiedzi, a podejrzani panowie wciąż słali zapytania.
Jeśli nie Couch Surfing to co?
Choć Szwecja jest tańsza od Norwegii, ceny zakwaterowania spędzają sen z powiek budżetowym turystom – a takim właśnie byłam w Sztokholmie. Takim chyba jestem zawsze. Niemniej jednak z braku jakiejkolwiek innej opcji zaczęłam poszukiwać miejsca do spania poza Couch Surfingiem. W hostelu (Acco – żadna to reklama, zaczaj dobra rada, gdyby ktoś chciał skorzystać z taniego miejsca), znalazłam zakwaterowanie za 40 zł w pokoju tylko dla kobiet – takie ceny się w Sztokholmie nie pojawiają. Niestety również tylko na jedną noc, tym razem z soboty na niedzielę. Lepsze to niż nic. W moim worku z pieniędzmi dawno już ujrzałam dno. Przestałam już nawet liczyć na jedzenie marchewki, wiedziałam jednak, że dwa dni po moim powrocie ze Sztokholmu, Sebastian dowiezie mi do Oslo moją walizkę, w której uprzednio zapakowałam dużo polskich produktów. Założyłam, że dzięki nim jakoś przeżyję do kolejnej wypłaty. BTW teraz nie mogę się zdecydować czy robić hummus z suszonymi pomidorami, pastę z fasoli i włoskich orzechów czy makaron gryczany z pesto pietruszkowym – takie smakołyki tu mam 🙂
Jeszcze jedna noc
Wciąż nie przejmowałam się brakiem zakwaterowania. Oczywiście nie chciałam pierwszej nocy spędzić na poczekalni na dworcu, ale jakoś stres mnie nie opanował. Zaczęłam sobie na spokojnie planować, co chciałabym zobaczyć w Sztokholmie. Musiałam też nadrobić kilka spraw z uczelni by móc ot tak pojechać na dłuższy weekend. Nie było więc czasu na nerwy.
I co się okazało? Że zaczęły w końcu do mnie pisać osoby, przy których nie zapalała się czerwona lampka. A i mój pierwszy host, który wcześniej anulował swoją ofertę z powodu choroby, stwierdził, że wszystko już w porządku, że był to nagły atak alergii i mogę wpadać.
Wpadłam więc w piątek zaraz po dotarciu do Sztokholmu. Wszystko było w OK od początku do końca. Zdziwił mnie może moment, gdy mój host w połowie kolacji zaczął oglądać bollywoodzkie filmiki na YouTubie. Zastanawiałam się czy dawał mi do zrozumienia, że za dużo gadam, czy być może go nudzę lub cokolwiek innego. Ale tym też się nie przejęłam. Rozmawialiśmy o życiu, nauce i różnicach kulturowych.
Ni stad ni zowąd zaproponował, że może powróżyć mi z ręki – miał tę umiejętność wpisaną na profilu, więc się nie zdziwiłam. Wróżenie okazało się w rzeczywistości odczytywaniem tego kim jestem, jaka jestem i co się w moim życiu wydarzyło. Zachowując pokerową twarz, nie dałam możliwości odczytania czegokolwiek z mimiki, a wróżba okazała się uniwersalnymi prawidłami i kilkoma teoriami, które z rzeczywistością nie miały za wiele wspólnego. Co ta moja ręka taka kłamliwa…
Niemniej jednak atmosfera była ok. Chciałam się porządnie wyspać, by mieć siły na cały kolejny i kolejny dzień chodzenia i zwiedzania Sztokholmu z plecakiem. Mając tego świadomość, chyba pierwszy raz w życiu wzięłam dosłownie tylko to co mi było potrzebne. I co? I przeżyłam! Choć plecy na koniec dnia i tak bolały. Ale było warto. Dlaczego? Bo w Sztokholmie się dosłownie zakochałam. Na zabój, na całego. Ustrzelił mnie jakiś skandynawski amor. Co ma w sobie to miasto i dlaczego mnie tak oczarowało, o tym w kolejnym poście już niebawem 🙂