Skandynawski amor

NAJLEPSZA STOLICA SKANDYNAWII CZ.2/2


Gdy wróciłam ze Sztokholmu zostałam oceniona przez mojego współlokatora, jakobym wyglądała jak po powrocie z jakiejś trzydniowej imprezy. No cóż, jeśli byłaby to trzydniowa impreza mogłabym niewiele z niej pamiętać, ze Sztokholmu natomiast pamiętam wszystko doskonale.

Pamiętam jak bardzo oczarowało mnie to miasto; być może ze względu na element zaskoczenia. Otóż po Oslo, które powiedzmy sobie szczerze, jest według mnie dosyć surowe, nie zakładałam większych uniesień. A tu psikus. Jak nic ustrzelił mnie jakiś skandynawski amor i zakochałam się w tym mieście bezgranicznie.

Sztokholm jest absolutnie piękny! Chodziłam po ulicach i dochodziłam do siebie po kilku stresujących sytuacjach (z Oslo) i na każdym korku, coraz bardziej zachwycałam się tym miastem. Miałam ochotę ogłaszać wszystkim dookoła: „ludzie jedzcie do Sztokholmu” i w sumie piszę ten post manifestując ten postulat 🙂

No cóż, że ze Szwecji

Pierwszy kontakt ze Szwecją miałam, gdy jako młoda, nieświadoma świata dziewczynka dotarłam promem do portu w Ystad. Pamiętam zachodzące słońce i emocje towarzyszące oczekiwaniu na coś nowego. Wtedy miejscem docelowym była Norwegia – też pierwszy raz w życiu. Potem jeszcze kilka razy przejeżdżałam przez Göteborg również w drodze do Norwegii.

Tego słonecznego, piątkowego popołudnia dotarłam do Sztokholmu całkowicie turystycznie, całkowicie spontanicznie, i od pierwszych chwil polubiłam to miasto. Od momentu zakupu trzydniowego biletu na metro (250 SEK o zgrozo) czułam swobodną atmosferę emanującą zewsząd. Wśród ludzi, na ulicach, w sklepach, nawet w samym metrze.

Inga problem

I wszystko szło jakoś tak zadziwiająco bezproblemowo. To też odmiana w przeciwieństwie do Oslo 🙂 Może poza początkiem podróży, gdy Siergej z Blablacar nie dojechał na umówione miejsce, a ja nie mogąc się z nim skontaktować (jego karta sim nie działała) nie wiedziałam co dalej. Byliśmy dogadani co do najmniejszego szczegółu, nawet specjalnie zabrałam swoją kolorową torebuńcię, żeby mnie rozpoznał w razie wątpliwości. A tu ani Sergeja, ani żadnego znaku od niego. Siergej miał opóźnienie, google wyprowadziło go gdzieś w las, ale znaleźliśmy się w końcu na parkingu i ruszyliśmy we wspólną drogę. Choć jego dziewczyna nie przemówiła do mnie słowem podczas całej podróży…

Kolejny, mały szok przeżyłam na stacji benzynowej – bezobsługowej podkreślmy to. Płacąc kartą umówioną kwotę za przejazd, automat skasował mi 1500 SEK zamiast 150. Myślałam, że to jakaś kosmiczna pomyłka, ale okazało się, jak mi spokojnie wytłumaczył pan na infolinii, że jest to forma zabezpieczenia w przypadku korzystania z zagranicznych kart płatniczych. Zostaje nałożona blokada na dużą kwotę, rozliczana jest odpowiednia suma, którą należy zapłacić za zatankowanie, a następnie różnica zwracana jest na konto. Niestety – jak uprzedził – może to potrwać kilka dni. Na szczęście, w moim wypadku po 15 minutach miałam z powrotem pieniądze na koncie. I na tym stresy się skończyły, a zaczęła się świetna przygoda.

Sobie sterem

Z moją orientacją w terenie nie jest najlepiej. Bez mapy ani rusz, a nawet z mapą potrzebuję dużo czasu na rozeznanie miasta, uliczek, zakątków. Standardem jest, że zwyczaj się gubię i irytuję (Barri Gòtic w Barcelonie czy Citta Vecchia w Bari to tylko przykłady), a tu po kilkukrotnym przejściu Gamla Stan wiedziałam doskonale, gdzie jestem. Samotne wyjazdy mają tę zaletę, że to ja sama narzucam sobie rytm, chodzę tam gdzie chcę, kiedy chcę i ile razy chcę. I tak właśnie było.

Wenecja Północy

Sztokholm nazywany jest Wenecją Północy, ze względu na swoje ulokowanie i charakterystyczne rozrzucenie miasta między 14 wyspami. Ja bym jednak zostawiła piękną Wenecję pięknym Włochom, a magiczny Sztokholm nie takim pięknym Szwedom. Dla mnie to miasto jest niezwykłe samo w sobie i nie wymaga żadnych porównań. Przejdźmy więc może jednak do konkretów, co mnie zauroczyło.

Plan

Otóż prawdziwe zwiedzanie zaczęłam w sobotę z samego rana. Oczywiście od Gamla Stan czyli po prostu starego miasta ulokowanego na wyspie Stadsholmen. Na początek Pałac Królewski, a później wpadłam w wir ciasnych uliczek. I tu poczułam klimat i magię Sztokholmu. Będąc na Gamla Stan koniecznie trzeba przysiąść na chwilę (lub na dłużej co i ja zrobiłam) na Stortorget czyli na najstarszym placu Sztokholmu. Kameralny placyk w pięknymi, kolorowymi kamienicami to wręcz symbol miasta. Już od czasów średniowiecznych (XVI w.) odbywa się tam jarmark bożonarodzeniowy, więc jeśli będę rozważała jakiś wypad na jarmarki (lub jeśli ktoś z Was rozważa) to jak nic do Sztokholmu. Na placu zobaczymy również starą studnię i dawny budynek giełdy, w którym aktualnie znajduje się Muzeum Nobla.

Stortorget po raz pierwszy
Stortorget po raz drugi
Stortorget po raz trzeci
Stortorget wiem zwariowałam
Stortorget i studnia
Stortorget z innej strony
Muzeum Nobla ale też na Stortorget

Poza tym, ważnym punktem jest Katedra sztokholmska czyli Storkyrkan, co oznacza po prostu wielki kościół (szwedzka dosłowność mnie powala). Przykład szwedzkiego gotyku z najprawdopodobniej XIII wieku, gdzie obecnie odbywają się największe uroczystości – w tym koronacje czy zaślubiny królewskie. Wstęp niestety płatny.

Storkyrkan po południu
Storkyrkan wieczorem

Kolejnym miejscem jest Tyska kyrkan, czyli znowu, po prostu kościół niemiecki, znajdujący się na, uwaga, ulicy tyskiej. Czemu to podkreślam? Bo jako tyszanka sama zwróciłam na to uwagę. Zapomniałam kompletnie, że po norwesku (nietrudno się domyślić, iż po szwedzku prawdopodobnie też) Niemcy to Tyskland, stąd Tyska kyrkan czy Tyska brinken (ulica).

By jeszcze bardziej wczuć się w klimat Starego Miasta trzeba koniecznie przejść się ulicami: Västerlånggatan i Prästgatan oraz Stora Nygatan i Lilla Nygatam oraz rzucić okiem lub zawiesić oko na placach: Köpmantorget czy Järntorget. Warto zajrzeć na dziedziniec Kościoła Fińskiego (Finska kyrkan), gdzie znajduje się rzeźba żelaznego chłopca – prawdopodobnie najmniejszy pomnik na świecie. Tak mały, że mało kto go zauważa i niewiele osób o nim wie. Ja niestety też dowiedziałam się o nim już po wyjeździe ze Sztokholmu 🙁 Wszędzie dotrze się bez problemu, gdyż Gamla Stan to teren malutki, ale niezaprzeczalnie urokliwy. Ja obeszłam go, żeby nie skłamać, dobre 10 razy, ale przynajmniej do tej pory pamiętam skąd, gdzie i jak można się dostać 🙂

Po przejściu serca starego miasta warto podejść do Domu rycerskiego (Riddarhuset) by podziwiać piękne fasady budynku, a potem mostem, mosteczkiem skierować się na Wyspę Riddarholmen, gdzie ja dotarłam już późnym wieczorem i dosłownie ścigałam zachód słońca, ciesząc się przyjemną rześkością zbliżającego się wieczora i świeżością powietrza po oczyszczającym deszczu. Ulewie – niech będzie, która na szczęście mnie ominęła, gdyż ten czas spędzałam w Muzeum Narodowym, ale o tym później. Na wyspie tej znajduje się kościół Riddarholmskyrkan, który służył za miejsce pochówku szwedzkich królów. Wstęp niestety również płatny. Z kościoła można, a nawet trzeba skierować się w stronę nabrzeża, gdzie zobaczymy wieżę jarla Birgera (Birger Jarls torn) – założyciela miasta i pomnik szwedzkiego artysty Everta Taube (Evert Taubes Terrass) trzymającego gitarę. Rozpościera się stamtąd również widok na ratusz miejski Stadshuset znajdujący się na wyspie Kungsholmen oraz przepiękny widok na zatokę i Södermalm, czyli część Sztokholmu z rozpoznawalną ze zdjęć zabudową. A gdy uchwyciłam już pięknie zachodzące na różowo słońce, skierowałam się pod ziemię, szukać dalszych atrakcji w metrze…

Plac na wyspie Riddarholmen pod wieczór
Plac na wyspie Riddarholmen za dnia
Stadshuset
Södermalm
Również Södermalm

Metro jak galeria

Otóż to, bo metro w Sztokholmie to prawdziwa galeria sztuki. Do tej pory spotkałam się z czymś takim w Neapolu. Mieszkając niedaleko stacji Toledo, gdy pierwszy raz ją zobaczyłam – oniemiałam. To tak można? Jasne, czemu nie. Można sprawić, że przystanki metra staną się czymś więcej niż poczekalnią, a zamiast tego ludzie będą codziennie obcować ze sztuką. I tak jak w Neapolu, tak samo postanowiono zrealizować ten zamysł w Sztokholmie. Choć w Neapolu w szaleńczym pędzie ostatnich dni obskoczyłam dosłownie wszystkie stacje, w Sztokholmie skupiłam się tylko na kilku, ale za to najbardziej charakterystycznych. Wrota do piekieł tudzież do Mordoru to chyba najsłynniejsza stacja (Rådhuset) i przyznaję, robi ona niesamowite wrażenie. Poza piekłem było też niebo (T-Centralen), a potem był już tylko hostel, gdzie zmordowana dotarłam po dziesięciogodzinnym spacerze po mieście.

Sztokholm muzeami stoi

Szwecja może pochwalić się bogatą historią, nie dziwią więc zasobne zbiory muzeów. I uwaga, wiele z nich jest bezpłatnych. Także za kościoły w Sztokholmie płacimy, a muzea mamy za darmo 🙂 Ja zdecydowałam się oczywiście na Muzeum Narodowe (Nationalmuseum) w sobotę i Muzeum Średniowiecznego Sztokholmu (Stockholms medeltidsmuseum) w niedzielę. W niedzielę ochłonęłam również po emocjach związanych z przyjazdem i z zaskoczeniem jakie wywołało to miasto. Choć oczywiście wciąż byłam pod wielkim wrażeniem.

Sztokholm może pochwalić się również piękną architekturą, będąc jednocześnie kameralnym miastem. Z drugiej strony, nie jest prowincją, jak Baptiste określił stolicę innego skandynawskiego państwa – Norwegii. W Sztokholmie odczuwa się siłę centrum państwa, a jednocześnie spokój miasteczka. Jest dużo zieleni, wiele przyjemnych skwerów, gdzie można przysiąść, odpocząć tudzież skonsumować jedzenie z Lidla – co również stanowiło odmianę w przeciwieństwie do Oslo. Bo znaleźć ulubione precelki w Sztokholmie to była gratka, a że ceny są przystępniejsze niż w Norwegii, to już w ogóle luksus.

Jeśli mowa o cenach. Znowu porównuję do Norwegii, ale cóż zrobić. W Oslo nie można tak po prostu wyjść do knajpy (z polskim budżetem) bez przeliczania i uronienia łzy nad portfelem. W Sztokholmie jest to wykonalne. Jest drożej, ale nie niemożliwie.

Zieleń – grön

A wspominając już o skwerach i zieleni, to wyruszając poza Gamla Stan można skierować się w stronę dzielnicy Norrmalm, która obecnie uważana jest za centrum miasta. Znajduje się tam dworzec kolejowy, więc to pewnie dlatego 🙂 Na Norrmalm znajdziemy przyjemny skwer Kungsträdgården, w centralnej jego części fontannę, minimalnie na uboczu pomarańczowo-czerwony kościół św. Jakuba (Jakobs kyrka). W tejże dzielnicy znajduje się wspomniane Muzeum Narodowe, które jest absolutnie genialne. Dotrzemy też do Królewskiej Opery (Kungliga Operan), a także do Królewskiego Teatru Dramatycznego. Choć zabudowa tej części miasta różni się, co oczywiste, od Gamla Stan, to wszechogarniająca Sztokholm swoboda (za którą chyba właśnie pokochałam to miasto) towarzyszy każdemu zakrętowi. A jeśli dalej chcemy pozostać w aurze zieleni to warto wsiąść do tramwaju nr 7, który kieruje się na Djurgården – zieloną wyspę ze skansenem i wieloma muzeami.

Jakobs kyrka
Jakobs kyrka
Na wyspie Djurgården
Nawet selfie popełniłam, żeby nie było, że nie ściemniam z tym wyjazdem 😛

Parlament

Pomiędzy Gamla Stan a dzielnicą Norrmalm znajduje się mała, ale ważna wyspa Helgeandsholmen, której praktycznie pół części zajmuje szwedzki parlament Riksdag. Można go zwidzieć za darmo – organizowane są wycieczki z przewodnikiem, ale liczba dostępnych miejsc wynosi tylko 28. Dotarłam tam, gdy w kolejce czekały już 32 osoby, a wcale nie byłam na ostatnią chwilę. By móc liczyć na wstęp szacowałabym, iż należy przyjść minimum godzinę wcześniej. Wycieczki startują w soboty i niedziele o 13.30, a w okresie wakacyjnym, od końca czerwca do polowy sierpnia o 12, 13, 14 i 15. Na tejże wyspie znajduje się również wspomniane już Muzeum Średniowiecznego Sztokholmu i mały park – i to by było na tyle 🙂

Zgodnie z planem

Tak jak planowałam, sobotę poświęciłam na stare miasto, w niedzielę przeszłam się po nim jeszcze raz oraz dopełniłam zwiedzanie innymi atrakcjami, kierując się na pozostałe wyspy, spacerując również po Skeppsholmen i małym cyplu Kastelholmen skąd widać południową część miasta oraz łodzie, jachty i kajaki.

W poniedziałek rano uszczknęłam jeszcze odrobinę czasu i kierując się już w stronę dworca, zamiast wysiąść na najbliższej stacji metra, wysiadałam na Gamla Stan by jeszcze raz przejść się wzdłuż klimatycznymi alejek, gdy miasto budziło się do życia, gdy nie było tłumów na Järntorget czy na Stortorget. Szczerze to nie było prawie nikogo. Była 7 rano. Pachniało chlebem, było rześko, ale słonecznie. I poza emocjami odczuwanymi w piątek, poza zachłyśnięciem się tym miastem w sobotę, poza swobodą bycia i doświadczania miasta w niedzielę, pamiętam właśnie tę rześkość słonecznego poranka w poniedziałek. A potem już biegłam na Flixbusa bo przecież było bardzo późno.

Podsumowując

Mój pierwszy host w Sztokholmie powiedział mi „Kamila, you are so brave”. Really? Czy trzeba być odważnym, żeby spakować się i jechać? Raczej nie. Fakt, że Norwegia wyssała ze mnie pieniądze, ale wyjazd do Sztokholmu był taką okazją, że przecież nie mogłam sobie odmówić. A całość wycieczki kosztowała tyle co bilet miesięczny w Oslo 🙂

Jak tylko napisałam mamie, że zdecydowałam się jechać, podsumowała krótko: „nosi cię”. Prawda, poniosły mnie zachodnie wiatry na wschodnią część Skandynawii. A wszystko dlatego, że się wkurzyłam i potrzebowałam odzyskać spokój wewnętrzny. Nowością było to, że olałam problemy i wyjechałam. Zwykle staram się przez każdym wyjazdem zamknąć wszystkie sprawy. A tu powiedziałam dość bez tego. I co? I wszystko się pięknie rozwiązało, a ja przeżyłam najbardziej odświeżający weekend roku i to nie dlatego, że kilka razy spadł deszcz.

To była przygoda. Ledwo co przyjechałam już czułam, że chcę i muszę tam wracać. Najszybciej jak to będzie możliwe. Sztokholm jest piękny! Nie wiem ile razy już to powiedziałam 🙂

A rozpoczynając pisanie tego myślałam, że to będzie jedyny i ostatni spontaniczny wyjazd podczas mojego stypendium w Oslo – na szczęście się myliłam 🙂