Do domu!

ZNAD CZARNEJ WODY CZ. 7/7

Gdy nadszedł już czas powrotu, Aleksander towarzyszył nam aż do dworca, gdzie nawet uronił łzę żegnając się z nami. Przez miasto wracałam boso, co tylko potęgowało stan naszej odmienności. Na promenadzie ktoś nadepnął na moje sandały, a ja szarpiąc nieświadomie nogą rozerwałam je doszczętnie. Inne buty były ukryte w plecaku na dworcu.

Ponieważ miałyśmy mało czasu – oczywiście zebrałyśmy się na ostatnią minutę, musiałyśmy biec. Aleksander z nami, a z nim olej. Wpadłyśmy na dworzec i złapałyśmy nasze plecaki, nie było więc czasu szukać innych butów. Kinga zwolniła, coś się stało. Uparcie biegła, choć z rozbitym palcem u stopy, z którego ciekła krew, ja bez butów i Aleksander z olejem. Tak wpadliśmy na peron. Pociąg już czekał. Dwie poszkodowane zajęłyśmy miejsce. Aleksander wciąż mam machał nie wypuszczając butelki oleju z rąk, gdy pociąg ruszył już w kierunku Lwowa. Chyba nie wierzyłyśmy, że to już koniec wycieczki, a Aleksander chyba też nie wierzył, że ten dzień będzie tak wyglądał.

Tym razem jechałyśmy klasą kupe nie mając nikogo innego w przedziale. Podróż zajęła 12 godzin więc bladym świtem dojechałyśmy do Lwowa. I tak znalazłyśmy się u progu początku. Na tym samym dworcu, z którego wyruszyłyśmy na nasze krymskie wakacje. Miałyśmy jeszcze trochę polskiej waluty na czarną godzinę, którą chciałyśmy wymienić we Lwowie. Było tak wcześnie, że nie sposób było znaleźć czynny kantor. Pierwsza spotkana po drodze kobieta, spytana o obmeny punkt, chciała nam dać pieniądze – kochana. A może po prostu już wyglądałyśmy tak źle. Niemniej jednak doczekałyśmy godziny otwarcia. Za ostatnie pieniądze kupiłyśmy jedzenie i pamiątki, między innymi piwo lwowskie, które tydzień później znalazłam w zwykłym supermarkecie. A myślałam, że taki rarytas przywiozę. I oczywiście kolorowe papierosy, o które kilka osób mnie prosiło, a które śmierdziały niczym smoła. W plecaku miałam również marchewkę z Odessy w woreczku, do którego bałam się zajrzeć. Nie miałam natomiast kiwano – egzotycznego owocu, który znalazłyśmy na Krymie i który chciałyśmy kupić na ryneczku w Odessie. Nie znałyśmy nazwy, a sprzedawcy po naszym opisie nie do końca wiedzieli o co chodzi i odsyłali nas do stoiska z ogórkami.

Potem pozostało jeszcze przeprawić się przez granicę. Oficer uzbrojony w rękawiczkę przeszukał mi placek. Czy tak niewinnie wyglądająca persona jak ja mogła być uznana za podejrzaną? Niby o przemyt czegoś? Znalazł wspomniany wcześniej likierek owinięty dla bezpieczeństwa w ręcznik – ok, nie jeden. Może jeszcze dwa wina, na resztę już chyba machnął ręką litując się nade mną, porównując rozmiar plecaka do mojej osoby i ilość kilogramów, które musiałam dźwigać.

Po przejściu granicy skończyła się nasza przygoda na Ukrainie, ale na pewno zaczęło się coś nowego. Mimo, że od dziecka jeździłam wszędzie, gdzie to było możliwe, często pakując się starszym siostrom do samochodów, czy tego chciały czy nie, to mam wrażenie, że ta podróż sprawiła, że inaczej zaczęłam patrzeć na podróżowanie. I na świat. Zaczęło się moje zafascynowanie wschodnimi kierunkami (choć nie tylko), wyjazdami organizowanymi na własną rękę, odkrywaniem świata na swój sposób. Prawdziwa miłość do podróży.

Choć ta podróż była ekstremalna i tak samo ekstremalnie tania, każdą kolejną próbuję zorganizować tak, by była niskobudżetowa. Może omijam prysznice z beczki, ale ręczę, że można podróżować naprawdę tanio. Szukać, porównywać, sprawdzać, być upartym i wytrwałym. Jak inaczej zwiedziłabym tyle miejsc?