Prawie o północy, na pewno w Paryżu


PARYSKIE LATO 1/2

Pożegnanie z południem

Z Escales wyjechaliśmy prawie z samego rana, czyli o 11 choć mieliśmy o 9. W poniedziałek 23 sierpnia. Babcia Baptiste zapakowała nam jedzenie, duużo jedzenia – oczywiście na drogę, w rzeczywistości niektóre słoiczki przetrwały do zimy. Sami załadowaliśmy sobie bagażnik winami – czerwonymi, różowymi, białymi – służyły godnie prawie rok, oraz domowymi sokami winogronowymi. Pożegnałam się ze wszystkimi i przypomniałam sobie, jak niepotrzebnie zestresowana byłam na początku – chyba nigdy się tego nie oduczę. Traktowano mnie przecież jak członka rodziny – pół-niemego oczywiście, choć podjęłam nieznaczne próby mówienia po francusku. No i oczywiście do końca życia zapamiętam co znaczy manger.

Po pożegnaniu z całą rodziną – ruszyliśmy! Pierwszy postój miał być w Lyonie u znajomego Baptiste. Oczywiście powrót po raz kolejny uświadomił mi, że niczego nie można planować do ostatniej minuty. Wpakowaliśmy się w korek zakrapiany rzęsistym deszczem i ku mojej rozpaczy nie miałam pojęcia co robić. Nigdy nie stałam w korku prowadząc samochód! Albo: nie prowadziłam samochodu stojąc w korku. Czy te dwie czynności się wykluczają, a jednak to ma sens? Anyway… Dwa metry, stop, pół metra, stop, ledwo co ruszyłam, stop, jakaś nadzieja, stop, samochód zaczyna parować, stop, ktoś prawie we mnie wjechał, stop, wjechałam prawie ja w kogoś, stop, klakson, stop. Prawie jak telegram. W Lyonie byliśmy około 17 i nie mieliśmy czasu na zwiedzanie, ponieważ nie chcieliśmy bardzo późno przyjechać do Paryża.

Przywitanie północy

W Paryżu byliśmy w środku nocy, prawie o północy, to znaczy bardziej po północy. Pod kamienicą, gdzie znajdowało się mieszkanie kumpla Apolline i gdzie jedno jedyne, puste miejsce parkingowe wręcz na nas czekało. Puste miejsce w Paryżu? Na wprost drzwi wejściowych? Takie rzeczy się nie zdarzają? A jak już to najwyżej w Bodzie. Tak zaczął się nasz film – „Prawie o północy, na pewno w Paryżu” choć może bliżej mu było do komedii romantycznej niż do filmu akcji.

Pariii

Pierwszy raz byłam w Paryżu w 2012 z Martynką, więc wtedy „nabiegałyśmy się” od miejsca do miejsca. Baptiste też był wcześniej, dlatego tym razem dla obojga z nas, ta wizyta miała być inna – spokojniejsza – taaa jasne…

Wiadomo chyba, że Notre Dame

Inaczej niż się spodziewaliśmy zaczęło się już na początku, gdyż zamiast pięknego słonecznego, sierpniowego dnia, Paryż przywitał nas deszczem. Jednak katedra Notre Dame nawet w deszczu ma swój urok. Kolejka do wejścia już nie… Nie chcąc tracić dwóch godzin na czekanie, a mając świadomość, że oboje byliśmy w katedrze przy poprzednich odwiedzinach, skierowaliśmy się do głównego punktu naszego programu, do Sainte-Chapelle. Miejsce, które dla turystów nie zawsze jest jednym z głównych punktów, a zdecydowanie powinno być!

Przy wstępie otrzymałam ulotkę informacyjną w języku polskim, a wraz z nią garść ważnych informacji. Przy tymże też wstępie spełniła się zapowiedź – za wejściówkę oczywiście nie płaciłam (zaoszczędzone 15 euro), gdyż, jak już wcześniej wspominałam, ale podkreślać będę kilkakrotnie: do 26 roku życia, wejście do zabytków narodowych we Francji jest darmowe!!! Niech wie i pamięta kto jeszcze może, bo ja już nie mogę 🙁

Sainte-Chapelle

Perła, skarb, dzieło ponadprzeciętne.Sainte-Chapelle – kaplica zamkowa położona w centrum dawnej siedziby królewskiej. Znajduje się na wyspie Cité i została wybudowana w latach 1242-1248 na polecenie Ludwika IX. Początkowo miejsce to miało pełnić rolę oprawy dla relikwii Męki Pańskiej. Najsłynniejszą z nich – Koronę Cierniową – zakupiono w 1239 roku, a jej cena znacznie przekroczyła koszt budowy kaplicy. O!

Dzięki zakupie relikwii w XIII wieku, Francja zwiększyła swój prestiż i stała się „Nowym Jeruzalem”. Podczas Rewolucji Francuskiej, kaplica – jako symbol boskości – została znacznie uszkodzona. Zachowały się jednak przepiękne witraże, które do dziś zachwycają potęgą precyzji z jaką zostały wykonane, kunsztem i bogactwem koloru. 15 przepięknych i ogromnych witraży przedstawia 1113 scen biblijnych począwszy od Księgi Rodzaju do Zmartwychwstania. 14 z tych wielkich witraży należy oglądać od lewej do prawej strony, „czytając” je z dołu do góry.

Numer 1  na mapce przedstawia Wielki witraż dziejów relikwii Męki Pańskiej. Jako jedyny należy oglądać jako bustrofedon czy odczytując począwszy od dołu, na przemian: od lewej do prawej i od prawej do lewej, aż do samej góry. W dolnej części przedstawiona jest legenda o odkryciu relikwii przez świętą Helenę, aż do ich sprowadzenia do Królestwa Francji.

Numer 2 to rzeźba świętego Piotra, trzymającego klucze do niebios. Rzeźby dwunastu apostołów, będących „filarami Kościoła” ustawiono symbolicznie w nawie u podnóży sklepień na skrzyżowaniu ostrołuków.

Numer 3 to Duży relikwiarz, który zawiera 22 relikwie Męki Pańskiej, m.in. kawałek krzyża i koronę cierniową. Podczas Rewolucji Francuskiej został stopiony

Numer 4 Rozeta Zachodnia. Przedstawia Apokalipsę, umieszczoną symbolicznie na wprost Męki Pańskiej

Zbliżenie na relikwiarz
Relikwiarz
Rozeta Zachodnia
Apokalipsa
Scena Męki Pańskiej umieszczona pod rozetą

Przyznaję, że nie byłam w stanie uchwycić piękna tego miejsca, choć próbowałam! Zdjęcia absolutnie nie oddają jego uroku. Kaplica jest najpiękniejsza, gdy kolorowe witraże oświetla słońce. Pomimo ponurego dnia, słońce chwilami przebijało się przez chmury więc mieliśmy szansę podziwiać tę sztukę w pełni.

Bardzo zależało mi by choć na jednym zdjęciu uchwycić detale – tak by zaprezentować majstersztyk ciężkiej i cierpliwej pracy. Proszę bardzo – scena wygnania z Raju.

Poniżej górnej kaplicy, w której znajdują się witraże (a na zdjęciu powyżej), znajduje się kaplica dolna. Jej niskie sklepienie oparte jest na ażurowych rozporach.

Sainte Chapelle ulokowana na dziedzińcu Palais de la Cité stanowiła prywatną kaplicę króla Ludwika IX. Od VI do XIV Palais de la Cité był siedzibą królewską, a gdy następni monarchowie przenieśli się do Luwru, a później do Vincennes, w pałacu mieściła się jedynie administracja królewska, parlament, kancelaria i finanse.

Z upływem czasu pałac zachował tylko funkcję sądowniczą i więzienie. Obecnie pałac jest siedzibą francuskiego trybunału i nosi nazwę Palais de Justice. Z tego też powodu, przed dostaniem się do kaplicy musieliśmy przejść kontrolę policyjną – chcąc się dostać do kaplicy, wkracza się na teren strefy administracyjnej.

Następnie czekał na nas Luwr.

Luwr jaki jest każdy widzi/wie – przynajmniej powinien. Dawny pałac królewski, dziś muzeum – jedno z największych na świecie. Powierzchnia Luwru przekracza 70 000 metrów kwadratowych, gromadząc dzieła od czasów najdawniejszych do XIX. Podstawowa zasada mówi: nie próbuj zwiedzać Luwru w jeden dzień. Zamiast kontemplować – odhaczysz, zniechęcisz się, zgubisz, połowy nie zobaczysz, w pewnym momencie i tak zapytasz, gdzie jest ta Monia, a na końcu pomyślisz co ona takiego w sobie ma – o ile zobaczysz, bo rzesze turystów z telefonami, nie daj boże tabletami w dłoniach zasłonią jej tajemniczy uśmiech.

Oczywiście nie mogłam sobie odmówić zdjęcia z piramidą!

Za pierwszym razem (z Martyną) spędziłam w Luwrze chyba 8 godzin, piękne 8 godzin. Mijając ludzi, którzy żywo doznawali sztuki, rodziców opowiadających dzieciom o sztuce w formie bezstresowych lekcji na podłodze Luwru, grupy indywiduów jak i masę turystów itd. Biegało się wtedy od skrzydła do skrzydła, z piętra na piętro i próbując oczywiście uchwycić jak najwięcej z tego miejsca.

Tym razem plan był jasny. Nie próbując ogarnąć Luwru nawet w 20 procentach zdecydowaliśmy się na kilka działów, które były naszymi must be tego wyjazdu. Padło między innymi na Egipt. Pomimo dokładnej mapy, oczywiście nie wiedziałam gdzie jestem. Na szczęście udało się zwiedzić choć kawałek „Egiptu”. Spora część egipskich eksponatów została przetransportowana do Francji na polecenie Napoleona, który pod koniec XVIII wieku wyruszył na wielką wyprawę egipską. Towarzyszyły mu tysiące marynarzy i żołnierzy, a także uczni i artyści, którzy mieli badać kulturę egipską.

Dla przypomnienia – Luwr do 26 roku życia jest darmowy. Oczywiście 15 euro za wstęp do takiego muzeum to absolutnie nic, szczególnie, że bilet jest wielokrotnego użytku. Ale mieć w kieszeni 15 euro, a nie mieć ma już znaczenie. Tym samym już jednego dnia zaoszczędziliśmy 30 euro, a co widzieliśmy to nasze 🙂 Bienvenue en France!