KIJOWA MAJÓWKA cz.1/2
Swoją przygodę z Ukrainą rozpoczęłam siedem lat temu, gdy razem z Kingą pojechałyśmy na Krym. Po drodze zwiedzając Lwów, w drodze powrotnej zatrzymując się w Odessie. Gdy wracając przejeżdżałyśmy ponownie przez Lwów, na dworcu, tęsknym okiem spoglądałyśmy na rozkład jazdy pociągów z destynacją: Kijów. Wtedy już zabrakło nam czasu.
Majówka-Kijówka
Weekend majowy w 2017 roku okazał się idealny by nadrobić tę zaległość. Oczywiście przynajmniej dwa raz usłyszałam pytanie „Kijów? Po co?”. Najważniejsze, że Baptiste był zmotywowany. Oboje byliśmy w Odessie (osobno i w różnych latach, nie znając się jeszcze) i oboje mieliśmy dobre wspomnienia związane z Ukrainą. A jeszcze tak się dobrze złożyło, że Aga i Sylwia też miały być w tych dniach w stolicy naszego wschodniego sąsiada. Nadszedł więc czas by ruszyć do Kijowa. Czułam, że to będzie bardzo specyficzny wyjazd…
O Kijowie słów kilka
Kijów – stolica Ukrainy, położona nad Dnieprem, oddalona od Katowic o ponad 900 km. Można polecieć samolotem (już kilka tanich linii oferuje swoje połączenia), można samochodem, autokarem (bezpośrednie połączenie z Warszawy lub z Katowic do Lwowa, a na miejscu innym środkiem transportu), ale można też najtańszym sposobem czyli pociągami i marszrutką.
Od grudnia 2016 roku istnieje możliwość skorzystania z bezpośredniego połączenia Intercity na trasie Przemyśl-Kijów (z przystankiem również we Lwowie). Wtedy to było jedno połączenie, teraz mamy do dyspozycji więcej opcji, również z innych miast. Info na stronie PKP Intercity. Biletów nie można było i wciąż nie można (tu nic się nie zmieniło) kupić on-line, ale za to w każdej kasie na dworcu, która obsługuje połączenia Intercity. Jadąc na Ukrainę nie zapominajmy oczywiście o paszporcie.
Choć od początku planowaliśmy skorzystać właśnie z tego pierwotnego połączenia – nie udało się. Polacy ruszyli tłumnie na „majówkę” do Lwowa, przez co, na około dwa tygodnie przed majówką, nie było już żadnego miejsca w pociągu. Były na dalszym odcinku czyli Lwów-Kijów, ale tych informacji strona polska niestety nie posiadała. Znalazłam na stornie kolei Ukraińskich. Mając szeroki wachlarz połączeń ze Lwowa do Kijowa zdecydowaliśmy się zostać cały dzień we Lwowie i wyruszyć nocnym, ukraińskim pociągiem do Kijowa. Choć miejsca były dostępne w każdej klasie naciskałam na plackertę! Francuz musiał zobaczyć co to jest plackarta. A granicę przekraczaliśmy „starym” sposobem czyli pieszo.
Pieszkom
W jaki sposób? Tym razem trochę więcej szczegółów. Z Katowic do Przemyśla (nocą) pociągiem, z Przemyśla do Medyki (nad ranem). Można jechać małym busikiem lub miejskim autobusem za 2 złote. Nasz był tak przepełniony (mówiłam, Polacy ruszyli na majówkę), że kierowca musiał pytać ludzi czy ma wolne z prawej. W Medyce, w której piłam najobrzydliwszą w życiu kawę, ale nałóg był silniejszy i tłumaczyłam sobie, że ta kawa będzie zbawieniem po nocnej podróżny w pociągu (oczywiście nie była) – przekroczyliśmy granicę. Ciekawym elementem krajobrazu przygranicznego są porozrzucane wózki z Biedronki, których klienci, po uprzednim dowiezieniu towaru do przejścia granicznego, już nie raczą zwrócić. Biedra jest otwarta 24h/dobę, przejście graniczne oczywiście też. Od strony Polskiej zazwyczaj nie ma kolejek, wracając z Ukrainy, trzeba uzbroić się w cierpliwość.
Do Lwowa
Po przejściu znaleźliśmy się w miejscowości Szeginie. Przeszliśmy kilka metrów i na malutkim dworcu autobusowym czekały już marszrutki do Lwowa. Będąc już na terytorium Ukrainy należy pamiętać oczywiście o zmianie czasu o godzinę do przodu. I ta zmiana czasu niestety rozdzieliła naszą trójkę. Sylwia musiała się dostać szybciej do Lwowa, gdyż razem z Agnieszką, która dojeżdżała z Warszawy, jechały innym, wcześniejszym pociągiem do Kijowa. Choć marszrutka była i tak przepełniona, kierowca zgodził się zabrać Sylwię, której trafił się nawet kawałek miejsca koło skrzyni biegów. My mogliśmy czekać na następną.
Cena marszrutki to około 6,50 złotych. Nawet gdy bilety są już wyprzedane, kierowcę można ubłagać – jak w przypadku powyżej. Wtedy jednak należy być wytrwałym, stojąc lub siedząc w dziwnym miejscu, w busiku przemierzającym ukraińskie drogi. Francuzowi było wszystko jedno. Zasnął jak duże, brodate dziecko i choć ciałem jego szarpały wstrząsy wywołane niedostosowaniem jazdy do warunków na drodze – po dotarciu stwierdził, że przyjemna była ta drzemka. Myślę, że spał tak twardo, że gdyby spadł z siedzenia na podłogę to by nawet tego nie odczuł.
W zależności od polotu kierowcy, mniej więcej po półtorej godzinie dociera się do Lwowa. Poświęciliśmy na Lwów jeden dzień – dla „przypomnienia” tego pięknego miasta. Gdy ktoś wybiera się tam pierwszy raz, zdecydowanie musi zostać dłużej. Tym razem naszym głównym celem był Kijów.
Plackarta
I tak oto znaleźliśmy się w naszej trzeciej klasie. Istnieje kilka rodzajów miejsc w wagonach ukraińskich pociągów. Miejsca siedzące w pierwszej i w drugiej klasie, miejsca lux (Люкс) oznaczane Л – nazwa chyba mówi sama za siebie (ach ten ukraiński lux), kupe (Купе) – К oraz plackart (Плацкарт) – П. Kupe to wagon czteroosobowy z miejscami do spania, parterowymi jak i piętrowymi. Plackart to… jeden wielki wagon sypialny. Po jednej stronie korytarza umieszczone są prostopadle łóżka (na poziomie dolnym i górnym) po drugiej, równolegle do korytarza (również na dole i na górze). Łącznie w wagonie znajdują się… pięćdziesiąt cztery miejsca. Wszyscy razem siedzą, jedzą, imprezują i śpią. Już coś na ten temat wspominam przy okazji prawdziwej historii z Krymu. Ceny do Kijowa wahają się w zależności od pociągu, wagonu i szybkości. Od 18 do 150 złotych, a czas przejazdu od pięciu do prawie trzynastu godzin.
Nasz przejazd był najtańszy i najdłuższy. Podczas tego właśnie wyjazdu złamałam swoją obietnicę jakoby już nigdy więcej nie skorzystam z plackarty. Oczywiście odkąd trafiliśmy do swoich miejsc byłam załamana. Ciasno, ciasno, ciasno i zero komfortu. Czego ja się spodziewałam pytam. Zrobiło mi się przykro, a Baptiste o dziwo był bardzo zadowolony z tego lokalnego folkloru. Wtedy stwierdziłam, ze się starzeję.
W Kijowie przywitało nas piękne słońce i nie opuszczało nas do samego końca wyjazdu – w przeciwieństwie do okropnej pogody, którą zostawiliśmy w Polsce. W blasku słońca można było podziwiać piękne, mieniące się złotem kopuły kijowskich cerkwi, wypocząć na „plaży” nad Dnieprem, a gdy słońce zaszło, poddać się wieczornemu, głośnemu życiu miasta.
Będąc w Kijowe zwiedzanie można rozpocząć od głównego placu miasta czyli Majdanu – Placu Niezależności. Warto przystanąć tam na chwilę wspominając wydarzenia sprzed kilku lat, które się tam rozegrały. Następnie ulicą Michajłowską dotrzeć do placu Św. Olgi. Stamtąd po prawej stronie widać Monastyr Świętego Michała Archanioła o Złotych Kopułach, po lewej troszkę dalej Sofję Kijowską. Monastyr Michała Archanioła został odbudowany, po zburzeniu go w latach trzydziestych XX wieku przez Bolszewików. Dziś jako jeden z najważniejszych obiektów Kijowa przyciąga uwagę swoim pięknym niebieskim kolorem i oczywiście tytułowymi złotymi kopułami. Sofia Kijowska czyli kompleks klasztorny, do którego można dostać się z placu Sofijskiego przechodząc przez monumentalną bramę-dzwonnicę. Została wpisana na listę światowego dziedzictwa UNESCO. Centralnym punktem kompleksu jest sobór Sofijski wzniesiony w latach 1017-1031, którego nazwa została zaczerpnięta od słynnej świątyni Mądrości Bożej w Konstantynopolu (dziś Istambuł) – Haga Sophia. Wewnątrz imponujące mozaiki z XI wieku!
Byłam zachwycona – właśnie tego było potrzeba mojej spragnionej sztuki duszy. Intensywne kolory, zestawione ze złotem, styl kościołów prawosławnych, bogactwo ornamentów i te kopuły – przecież po te kopuły tam jechałam 🙂
Będąc w okolicach Sofji Kijowskiej można skierować się w kierunku Złotej Bramy lub wrócić na plac św. Olgi by stamtąd udać się Zjazdem Świętego Andrzeja w stronę cerkwi tegoż świętego.
Wybierając pierwszą opcję dotrzemy do wspomnianej Złotej Bramy – rekonstrukcji bramy wjazdowej do miasta, za czasów panowania Jarosława Mądrego. Jeśli natomiast wybierzemy drugą opcję, przejdziemy malowniczą uliczką z urokliwymi knajpkami, restauracjami i kramami, gdzie miejscowi handlarze sprzedają produkty własnego wyrobu. Dotrzemy do imponującej Cerkwi Świętego Andrzeja, miniemy muzeum Bułhakowa, Plac Kontraktowy by potem skierować się w stronę Dniepru. A tam, w słoneczny dzień, przechodząc którymś z kijowskich mostów na drugą stronę rzeki, można zrelaksować się na małej plaży – tak jak i my zrobiliśmy, tak jak mieszkańcy Kijowa robią za każdym razem, gdy mają chwilę wolnego.