Rumunia po raz pierwszy!

W POSZUKIWANIU DRACULI CZ.1/3

Rok po wakacjach na Ukrainie wpadłam na kolejny, niezrozumiały dla niektórych pomysł – Rumunia! Miałam ponad tydzień wolnego i chciałam ten czas wykorzystać właśnie w tam. „Po co?” – pytali, „Nie ma lepszych miejsc?”– pytali… Im bardziej pytali, tym bardziej chciałam jechać.

Chciałam odkryć co nieodkryte, przełamać stereotypy i przekonać się „na własne oczy”. Zawsze lubiłam niepospolite miejsca – wtedy to było niepospolite miejsce! Dziś Rumunia stała się „modna”, ale myślę, że dla żądnych przygód poszukiwaczy, zawsze była intrygującym miejscem.

Próbowałam jeszcze namówić co poniektórych, ale albo myśleli, że żartuję (taaa jasne pojedziesz…), albo że to się nie uda (a tam można w ogóle dojechać?), albo najzwyczajniej w świecie nie byli zainteresowani (Rumunia? To już wolę Chorwację”). Prawdę mówiąc, nie miałam żadnego planu ani nawet pomysłu. Czy pojadę nad Morze Czarne, do Bukaresztu, czy może poszukać Draculi w okolicach Braszowa. Oczywiście najlepiej wszędzie i jakby tak można jeszcze powspinać się po górach… Ja po prostu chciałam jechać do Rumunii!

Zaczęłam analizować możliwości dojazdu. Autobus, a raczej trzy różne autobusy. Katowice-Kraków, Kraków-Budapeszt, Budapeszt-Cluj-Napoca – stolica Transylwanii. Całkiem nieźle, tylko trwałoby to około dziewiętnastu godzin z przesiadką i postojem w nocy, na dworcu w Budapeszcie. Niczego bezpośredniego nie znalazłam. Pociąg – najdalej do Budapesztu. Samolot? Dziś można już bez problemu „złapać” samolot z Warszawy, ale wtedy… Żadnego ciekawego połączenia, a jeśli już, to w ekstremalnie wysokiej cenie.

A co z noclegiem? A nic… Czas uciekał, a ja zaczynałam mieć wątpliwości, czy to w ogóle ma sens. Uparta z natury zaczęłam jednak działać! Jeśli się nie da, to znaczy, że się da tylko w inny sposób. Zaczęłam przeglądać strony internetowe, fora, szukałam porad, możliwości, sposobów i… I tak znalazłam ogłoszenie: „Jadę samochodem z okolic Katowic do Cluj-Napoca, chętnie zabiorę trzy osoby, tak by podzielić koszty podróży”

Wtedy o czymś takim jak carpooling czy bla bla car nawet bym nie pomyślała. Wsiadam z kimś obcym do samochodu i przemierzam z nim taką trasę – jakąkolwiek trasę – to nie do pomyślenia! Co więc zrobiłam? Napisałam! Okazało się, że Ola mieszkała i pracowała w Rumuni, a wcześniej tam studiowała. Wracała właśnie z wakacji w Polsce i w drodze powrotnej chciała, tak jak zostało wspomniane w ofercie, podzielić koszty drogi powrotnej. Rozmawiałam z Olą dwadzieścia minut przez telefon i, mimo że nie znałam osoby, wszystko wydało mi się takie logiczne i normalne. Powiedziałam czemu nie.

„Ty chyba zwariowałaś” to była najczęstsza (w sumie jedyna) reakcja każdego, komu obwieściłam mój zamiar. Mianowicie bardzo chciałam jechać z Olą do Cluj-Napoca. Dodatkowo zaoferowała mi nocleg (o couchserfingu też wtedy jeszcze nie słyszałam, więc miałam pewne wątpliwości) na cały tydzień. Cicho wierzyłam, że może jednak ktoś ze znajomych zdecyduje się dołączyć. W odpowiedzi słyszałam jednak same przestrogi: „W co ty się pakujesz”, „Nie wiesz z kim, gdzie i po co jedziesz”. Przestałam pytać i informować, stwierdziłam, że jeśli podaję, to zrobię to sama. SAMA! Musiałam jednak podjąć ostateczną decyzję. Mimo wszystko w tyle głowy krzątały, by nie powiedzieć panoszyły się wątpliwości. Był piątek, Ola wyjeżdżała w niedzielę rano i najpóźniej w sobotę popołudniu chciała znać odpowiedź. Stwierdziłam, że prześpię się i zobaczymy w jakim nastroju i z jakim postanowieniem obudzę się w sobotę.

W nocy śnił mi się koniec świata… Wielkie kilkunastopiętrowe bloki przewracały się na ziemię, a ja na czubku jednego z nich poleciałam w otchłań gruzu! Obudziłam się przerażona, ale… zdecydowałam, że pojadę! Napisałam do Oli i już nie było odwrotu. Wtedy wpadłam w panikę. Przecież byłam kompletnie niegotowa. Lista rzeczy do zrobienia! Pożyczyć od Agnieszki duży plecak (dobrze, że mieszka niedaleko), spakować się, pożyczyć przewodnik, wymienić pieniądze na rumuńskie „plastikowe” leje i… I tyle, nie trzeba było nic więcej robić.

W niedzielę zostawiłam mamie wiadomość-kod jak z jakiejś książki przygodowej dla dzieciaków. Jeśli napiszę SMS-a „wszystko w porządku, nie martw się” oznacza to, że absolutnie nie jest w porządku i ma dzwonić na policję. Mama wbrew wszystkim i wszystkiemu była wyjątkowo spokojna – chyba przyzwyczaiła się już do moich pomysłów. Choć to był dopiero początek! Ola podjechała na umówione miejsce około godziny 11. W samochodzie były już dwie inne podróżniczki (z Opola), które tak jak ja zamarzyły o wycieczce do Rumuni. I tak w czwórkę skierowałyśmy się na południe.

Do Cluj dotarłyśmy przed północą – tak oto znalazłam się Transylwanii! I to w samym jej sercu. Ja zostałam u Oli, dwie pozostałe kompanki u swojego znajomego, który również mieszkał w Cluj. Zaproponowały bym dołączyła do nich na wspólną wycieczkę. Późnej musiałyśmy się rozdzielić. Dziewczyny miały już zaplanowaną dłuższą trasę, w odleglejsze miejsca. Ja mając tydzień musiałam się ograniczyć do okolic Cluj-Napoca. Nie znaczy to wcale, że wiele nie zwiedziłam – wręcz przeciwnie. I co było w tym najpiękniejsze? Że wszędzie (poza pierwszą wycieczką z dziewczynami i ostatnim wypadem z Olą nad jezioro) jeździłam sama! Gdy Ola szła do pracy, ja pakowałam plecak i w drogę. Musiałam się porozumieć (nie zawsze było łatwo), musiałam się przedostać (czasami było łatwo), musiałam przekroczyć bardzo ważną granicę (wcale nie było łatwo) – być zdaną tylko na siebie! I oczywiście na to, co Rumunia skrywała w zanadrzu! Niepowtarzalność samej siebie. Mogę szczerze przyznać, że ta podróż zmieniła moje życie, ale jak do tego doszło?