O MNIE SŁÓW KILKA
Nazywam się Kamila. Jestem realistką. Nie patrzę na życie przez różowe okulary, ale wiem też, że życie nie jest tylko czarne i białe. Jest kolorowe i tych kolorów szukam po świecie. Wierzę, że wszystko jest możliwe, jeśli ma się swój określony cel.
Piekielnie niecierpliwa, nienawidzę słowa „kiedyś”, chcę tu i teraz. Boję się samotności, ale jeśli trzeba, pojadę sama na koniec świata.
Lekko nadpobudliwa, nie lubię marnowania czasu, leniuchowanie nie jest dla mnie odpoczynkiem. Uparta i radosna, czasem ironiczna, czasem nadwrażliwa. Przecieram nowe szlaki i obalam stereotypy. Śmieję i złoszczę się głośno. Jestem nastrojowa, za szybko gadam, wymachuję rękami i tylko czekam, kiedy będę mogła znów spakować plecak.
Taka trochę „Kosmopolka”. Studiowałam w Rumunii, pracowałam w Norwegii, pomieszkiwałam w Hiszpanii i we Włoszech. Kocham czeskie kino, francuskie wino, austriackiego malarza i chińskiego pisarza, angielski humor z Monty Pythona, włoską pizzę i Bukareszt. Boję się zimna i chyba urodziłam się nie w tej strefie klimatycznej, w której powinnam… choć chyba mam słowiańską duszę. Lubię słoneczniki, letnie sukienki, kolor zielony; nie lubię grzybów, bluescreenów i myślenia „co ludzie powiedzą”. Wszystkie pieniądze przeznaczam na wyjazdy.
Pochodzę z tych Tych(ów), mieszkałam w Katowicach – byłam takim śląskim krzokiem, który uczył się doceniać do miejsce. Niedawno na wariackich papierach przeprowadziłam się do Warszawy by pracować w ambasadzie. Mam trzy starsze siostry, trzech szwagrów, pięcioro siostrzeńców, trzydzieścioro kuzynów, chłopaka Francuza, którego poznałam w Rumuni i kilkoro dobrych przyjaciół, którzy zawsze pytają, gdzie się znów wybieram. Coś maluję, coś rysuję, czasem bawię się w handmade. Poluję na perły w secondhandach i ku przerażeniu mamy, podrzucam jej ciuchy do przerobienia według własnych wyobrażeń. Od niedawno sama uczę się szyć. Umiem chodzić na szczudłach i ugotować coś z niczego. Jak trzeba złożę szafkę (z IKEI oczywiście), rozbiję namiot i znajdę nocleg za 5 euro, albo połączenie do Stanów przez Chiny. Namiętnie wyniszczam mapy, poprzez namiętnie ich wykorzystywanie podczas podróży. W pracy staram się być poważna, ale mi to nie wychodzi.
Chcę napisać doktorat o przemianach kulturowych wśród Polaków przebywających w Norwegii, nauczyć się języka francuskiego (chyba zmieniłam zdanie – hiszpańskiego), rosyjskiego i… jeszcze niedawno największym podróżniczym marzeniem był wyjazd do Indii (teraz już się nie ograniczam – podróż dookoła świata!). Jakbym jeszcze nauczyła się śpiewać (sama mówiłam, że nie ma rzeczy niemożliwych) i tańczyć tango to… na pewno wymyśliłabym coś nowego! Chciałabym rozciągnąć dobę, by więcej czytać, pływać i spędzać czas z siostrzeńcami.
Jestem wegetarianką, nie jem słodyczy, ale kocham obsesyjnie masło orzechowe. W dzieciństwie chciałam zostać McGaywerem. Jestem filologiem, choć moją zmorą wciąż jest interpunkcja; w sercu jestem podróżniczą. Uzależniony włóczykij – będąc w jednej podróżny już planuję kolejną. „Przerost fantazji nad rozumem”– tak czasem skwituje mnie mama.
Szybko się aklimatyzuję i mam potrzebę ciągłych zmian; nie umiem długo pozostać w tym samym miejscu. Nie chodzę tylko biegnę.
Ciągle szukam swojej drogi…